Koniec naszego świata - zbiór jeszcze smutniejszych jednoczęściowych opowiadań o miłości, którą główni bohaterowie zniszczyli, stracili, przegrali, nie docenili, znienawidzili, zapomnieli... Tutaj kończą się niektóre światy.

HAPPIER

Steeg było jednym z austriackich miast, które starasz się omijać szeroko. Od trzech lat nie byłeś w nim, nie zatrzymywałeś się, ani nawet nie przejeżdżałeś. Za każdym razem, gdy nawigacja prowadziła cię przez tę miejscowość, odbijałeś i zbaczałeś z kursu. Chociażbyś miał nadrobić przez to kilkanaście kilometrów, nie miało to żadnego znaczenia. Jeżeli ktoś pytał cię o najbardziej znienawidzone miejsce na świecie, ty, człowiek podróżujący bardzo często, odpowiadałeś, że jest to ta wiocha zabita dechami - Steeg. Nikt nie pytał o powód, zdawało cię się czasami, że wszyscy doskonale wiedzieli dlaczego. A jeżeli już ktoś był na tyle głupi by zapytać co stało się w tym, bogu ducha winnym, tyrolskim mieście - gromiłeś delikwenta wzrokiem. 
I oto jesteś, dwa lata i pół roku po wydarzeniach, które przewróciły twój świat do góry nogami. Trzydzieści miesięcy od chwili, kiedy serce wyrwało ci się z piersi i już nigdy tam nie powróciło. Masz na sobie idealnie skrojony garnitur, w którego kieszeni bezpiecznie spoczywa zaproszenie na ślub dwóch niegdyś bliskich ci osób. Na ślub, który właśnie odbywa się w znienawidzonym przez ciebie do granic możliwości, Steeg. 
Co za ironia, że Panna Młoda wybiera na za mąż pójście mały, drewniany kościół zbudowany przed trzystoma laty w stylu barokowym, który znajduję się właśnie w dolinie pomiędzy Alpami Lechtalskimi na południu i Alpami Algawskimi na północy. Jakby wracała po jeszcze jedno nieszczęście do tego miejsca. Wydawało ci się, że podobnie do ciebie, nie będzie chciała nigdy więcej przekraczać granicy miejscowości, będzie omijać ją z daleka i nie wracać do wydarzeń, które o mały włos nie odebrały jej tego, co miała najdroższe - jej własnego życia. Przypominasz sobie jednak, ze Aileen zawsze była trochę inna niż cała reszta twoich przyjaciół. Ona zawsze stawiała czoła najtrudniejszym sytuacjom, nie uciekała i nie chowała głowy w piasek. Tym razem za pewne chciała spojrzeć losowi w oczy, albo i z niego zadrwić, tak jak on to robił przed kilkoma laty. I choć nie widziałeś jej od pamiętnego październikowego dnia, miesiąc po wydarzeniach w Steeg, to jednak znalazłeś w skrzynce na listy białą kopertę, w której znajdowało się zaproszenie na ślub Aileen Büche i Michaela Hayböcka. Trochę niespodziewanie, bo choć wiedziałeś doskonale o związku tych dwóch osób, to jednak nie spodziewałeś się, że dołączysz do grona zaproszonych na najważniejszy dzień w ich wspólnym życiu. Nie sądziłeś, że jeszcze znaczysz dla nich cokolwiek po tym, jak potraktowałeś Aileen i odgrodziłeś swoje życie od tej dwójki zapominając, że cokolwiek was łączyło. Hayböcka traktowałeś jak chodzącą zarazę od której trzeba trzymać się jak najdalej, a Büche zdawała się być dla ciebie już nic nieznaczącym wspomnieniem, które powoli zamazywało się. A przynajmniej tak brzmiała ta oficjalna wersja, w którą pozwoliłeś wierzyć swojej całej rodzinie, jak i przyjaciołom...


Prawdopodobnie przez ostatnią godzinę, w ciągu której pokonałeś dystans dzielący niemiecki Obersdorf i austriacki Steeg, złamałeś kilkanaście przepisów drogowych, a do twojego mieszkania niedługo zapuka listonosz z kilkunastoma mandatami za przekroczenie prędkości. Nie przejmujesz się jednak tym ani trochę. To była ostatnia rzecz, którą zaprzątałeś teraz sobie myśli. Najważniejszym było zaparkować samochód pod szpitalem w tyrolskiej miejscowości i odszukanie drzwi, które prowadziły do ostrego dyżuru. Idzie jak z płatka, jest środek nocy i parking dla odwiedzających świeci pustkami, zostawiasz samochód na pierwszym wolnym miejscu i wyskakujesz z pojazdu ruszając biegiem w stronę rzędu karetek. Nie czujesz nic, nie słyszysz nic oprócz bicia swojego serca. Poziom adrenaliny w twoich żyłach poniósł się wraz z odebranym telefonem, który wybudził cię z głębokiego snu. Wiadomość, którą przekazała ci twoja własna matka, sprawiła, że wybiegłeś z hotelowego pokoju pozostawiając za sobą zdezorientowanego Dietharta. Sam byłeś zdezorientowany, nie wiedząc co się dzieje, pragnąłeś jedynie znaleźć się jak najbliżej niej. 
Wbiegasz do szpitalnego pomieszczenia i w tłumie od razu dostrzegasz jej ojca. Nie sposób go przegapić, bowiem mężczyzna przewyższa każdego o głowę. Z trudem wyhamowujesz obok niego i nawet nie trudzisz się, by go serdecznie powitać. Nikt ze zgromadzonych w korytarzu osób nie oczekuje od ciebie, że padniecie sobie w ramiona, choć zawsze byliście w dobrych stosunkach. Dzisiaj liczyło się tylko to, co działo się właśnie za zamkniętymi, szpitalnymi drzwiami. 
- Jak to się stało? - pytasz i siadasz obok blondwłosej kobiety, po której policzkach płyną łzy. Chwytasz za jej dłoń i delikatnie ją ściskasz, próbując dać znać, że nie jest w tej sytuacji sama, że on również nie wie, co zrobić ze świadomością, że miłość jego życia walczy o życie zaledwie kilka metrów od niego przypięta do szpitalnej aparatury. 
- Według policji wpadła w poślizg na jednym z ostrych zakrętów na obrzeżach Steeg. Jechała jakąś mało uczęszczaną drogą, na którą spłynęło błoto z pól... W dodatku licznik zatrzymał się na stu kilometrach na godzinę w momencie uderzenia samochodu o pień drzewa... - Andreas Büche, ojciec twojej długoletniej dziewczyny, opiera się plecami o ścianę i powoli po niej zjeżdża, w końcu siadając na podłodze. - Gregor, nie wiemy czy ona ma jakiekolwiek szanse na przeżycie, lekarze nie dają jej żadnych. Ma zmiażdżoną lewą nogę, którą będą musieli amputować gdy tylko jej stan się choć trochę ustabilizuje... O ile to zrobi... 
Ukrywasz twarz w dłoniach, gdy twoje oczy zachodzą łzami. Winisz się za wszystko co się wydarzyło, choć nie przyczyniłeś się do tego pod żadnym względem. Jednak wypadek Aileen wydarzył się, gdy jechała by spotkać się z tobą w Obersdorfie, gdzie aktualnie odbywałeś swoje przygotowanie przed kolejnym sezonem na skoczni. Nie widzieliście się już trzy tygodnie, bo drużyna Aileen, w której rozwijała swój siatkarski talent, zaczęła kolejny sezon i przez ostatnie weekendy ciągle była w rozjazdach. Gdzieś poza Innsbruckiem, dbając by jej sportowa kariera rozwija się równie dobrze, jak i twoja. Może gdybyś nie poprosił jej by przyjechała i spędziła z tobą weekend, może nigdy by do tego nie doszło? Nie masz pojęcia jak teraz będzie, jak wasz świat będzie wyglądał, nie wyobrażasz go sobie bez dziewczyny, bez jej uroczego uśmiechu i ciągłych pytań na miarę pięciolatki, które zadawała przy każdej możliwej okazji. Była ciekawa świata, ciekawa twojego świata, Schlierenzauer, świata, w którym mieliście żyć razem do końca swoich dni. Wy, dwoje nastolatków, którzy poznali się na obozie sportowym organizowanym przez wasze szkoły. Umówiliście się, że choćby świat miał się skończyć, wy, zakochani, będziecie ciągle razem... Czy to już? Czy to tyle? Czy to koniec?!



Patrzysz w jej niebieskie oczy, zawsze przypominały ci bezkresne morze Teneryfy, którą odwiedziliście razem przed kilkoma laty. Tysiące razy zatapiałeś się w nich, nie potrafiąc złapać tchu. Tak samo grzązłeś w miłości do niej. To była tylko kwestia czasu, aż ta miłość odbierze ci racjonalne myślenie. Może już od samego początku wiedziałeś, że tak się stanie, że kochałeś ją zbyt mocno by rozczarowywać codziennie do końca życia? Nie potrafiłeś sobie poradzić w codzienności, która zmieniła się diametralnie, która nie była dla waszej dwójki łaskawa? Wolałeś rozczarować ją ten jeden raz, niż robić to do końca życia, każdego dnia. Przez ostatnie dwa i pół roku tak właśnie usprawiedliwiałeś sobie fakt, że odszedłeś. Zrobiłeś to dla niej, nie chciałeś by nazywano cię bezdusznym egoistą, którym przecież nie byłeś. Bo czułeś ten ból po stracie kobiety swojego życia w całym swoim ciele, w sercu. Paradoksalnie wspomnienia nie blakły każdego dnia, tak jak przewidywałeś, że się stanie. One zdawały się przybierać na sile, gdy ty pragnąłeś odpoczynku i spokoju od dawnego życia. Zapomnienia, że zraniłeś jedyną osobę, która kiedykolwiek kochała cię nad życie. A Ty kochałeś ją.
Nawet w tak niedogodnych dla ciebie okolicznościach musisz przyznać, że wygląda przepięknie w najważniejszym dniu swojego życia. Biała, koronkowa suknia i bukiet piwonii w dłoni. Rozpuszczone włosy i naturalny makijaż. Wygląda skromnie, tak jak zawsze o tym marzyła. Nie dla niej przesyt, który kochała większość panien młodych, nie dla niej wystawne przyjęcie. Niezbyt zmieniała swoje wyobrażenia ślub, od dnia w którym wasze marzenia o wspólnej miłości przestały mieć jakiekolwiek znaczenie.
- Wyglądasz przepięknie… - choć wiesz, że jedyne na co zasługujesz to wyrzucenie za drzwi, nie darowałbyś sobie gdybyś nie spróbował z nią porozmawiać. Ten jeden, jedyny raz, choćby miał być tym ostatnim.
- Dziękuje, Gregor – nie rzuca żadnej kąśliwej uwagi pod twoim adresem, jakby już nie żywiła urazu za to, co stało się po wypadku. Jakby to już ją nie obchodziło. Nie patrzy na ciebie wyczekująco, nie pogania do wyrzucenia z siebie wszystkiego z czym przyszedłeś. Choć za dwie godziny ma wyjść za mąż za twojego niegdysiejszego przyjaciela.
- Możesz mi poświecić chwilkę? Wiem, że trochę niedogodny termin sobie wybrałem na rozmowę, ale chyba to ostatni z możliwych. – uśmiechasz się nerwowo, w duchu błagając by się zgodziła.
Drzwi kościelnego pomieszczenia, w którym siedzicie otwierają się i staje w nich jej najbliższa przyjaciółka, która jest również druhną. Caroline patrzy na ciebie posępnym wzrokiem, dobrze pamięta twoją osobę, a także to, co zrobiłeś. Panna Młoda prosi ją jednak, by dala wam dwadzieścia minut. Tylko dwadzieścia minut, w ciągu których postawisz całe swoje życie pod znakiem zapytania. Chociaż jej to nie na rękę, wychodzi.
- Gregor, masz dwadzieścia minut, później muszę przygotować się do wyjścia. – spuszcza wzrok i zakłada kosmyk włosów, które spadają na jej twarz, za ucho.
- Chyba zdajesz sobie sprawę po co tutaj przyszedłem… Nie wybaczyłbym sobie tego już do końca życia, jeżeli teraz nie spróbowałbym ten jeden jedyny raz wszystkiego wytłumaczyć – wstajesz i zaczynasz krążyć po pomieszczeniu. Nagle to, co tak skrzętnie układałeś w głowie po prostu z niej wyparowuje. Nie wiesz gdzie zacząć, jak umniejszyć swoją winę, bo na pewno nic nigdy nie zdołałoby jej wymazać. Skaza na twoim życiu pozostanie już na zawsze. – Gdy widzieliśmy się ostatnim razem powiedziałem kilka słów oraz podjąłem kilka decyzji, których nigdy nie powinienem. Wszyscy, pewnie łącznie z tobą, myślą, że jestem tchórzem, że patrzyłem egoistycznie na całą tę sytuację przez pryzmat mojej własnej kariery, którą bałem się, że będę musiał poświecić dla życia z tobą. Pewnie jest w tym jakieś ziarno prawdy, największe w tym że się bałem. Nie bałem się jednak o karierę, bo czasy świetności mam już chyba za sobą, co potwierdził fakt zawieszenia jej na cały rok dwa lata temu…   Bo kiedy skakałem, widziałem jak skakałem dla ciebie. Jak byłaś moim największym fanem, który machał flagą Austrii w trakcie każdego konkursu. A później ciebie już nie było, a moje skoki jakby nie miały znaczenia… wiec skakać przestałem…
- Ale do tego wróciłeś, jeszcze możesz wrócić na szczyt.
- Możliwe, będę się na pewno starał… Z resztą to nie ważne teraz. Teraz jest ważne to, że bałem się. Bo po tym co się stało, te prawie trzy lata temu, wszystko dla ciebie przewróciło się do góry nogami. Wszystko dla mnie przewróciło się do góry nogami… I powtórzę to po raz kolejny: bałem się, że cię zawiodę. Że się najzwyczajniej nie odnajdę w nowej sytuacji, że będziesz mną rozczarowana każdego dnia aż do końca swoich dni…  Stchórzyłem, kiedy zobaczyłem, że wszystko się zmieni, a beztroskę zamienimy na odpowiedzialne życie… I tak po prostu przyszedłem do ciebie i zrezygnowałem z Ciebie, z nas…



Musiał minąć miesiąc od wypadku by Aileen zdążyła się wybudzić ze śpiączki klinicznej, w stan której wprowadzili ją lekarze oraz by choć trochę doszła do siebie na tyle, by móc przyjmować gości i swobodnie z nimi rozmawiać. Jej noga została amputowana, ona wciąż była podłączona do kroplówki i schudła kilkanaście kilogramów wyglądając bardziej jak cień samej siebie. Zrezygnowałeś ze wszystkich przygotowań do sezonu, które czekały na ciebie wraz z resztą drużyny. Dniami i nocami przesiadywałeś przy niej, a gdy jej stan unormował się na tyle by móc przewieźć ją do innego szpitala, państwo Büche zarządzili by przetransportowano ją do ośrodka w Innsbrucku. Nikt z was nie potrafił patrzeć na miasto, w którym Aileen nie straciła o mały włos życia, a już na pewno straciła możliwość grania w siatkówkę, która była całym jej światem. 
Rodzinne miasto sprawiło, że zacząłeś wszystko kwestionować. Czy aby naprawdę podołasz sytuacji, w której się znaleźliście? Czy jesteś odpowiednią osobą, która powinna zadbać o  kobietę, która stara się odzyskać swoje dawne życie? Przecież ledwo dawałeś sobie rady patrzeć na to, jak ciężko jej było, kiedy odwiedziły ją dziewczyny z drużyny życząc szybkiego powrotu do zdrowia. Utracone marzenia bolą najbardziej, chociaż Aileen głośno się do tego nie przyznawała i jakby odgrodziła murem temat sportu od całej rodziny, nawet od ciebie. Ukryła się za fasadą "tak miało być, taki był plan Boga na moje życie" i udawała, że wszystko jest w porządku, że nie straciła nogi. Była odważniejsza od Ciebie, Schlierenzauer. Bo ty stchórzyłeś i nie wyobrażałeś sobie tego, że potrafisz się nią zająć. Sam wciąż byleś tym beztroskim nastolatkiem, który ją poznał. Jak miałeś żyć z osobą, która przez kilka najbliższych miesięcy w ogóle nie będzie chodzić, a kiedyś, w przyszłości, docelowo ma poruszać się za pomocą protezy i laski? Jak miałeś jej pomóc, kiedy to ona zawsze trzymała wszystko w ryzach? Nie chciałeś jej zawieźć, nie chciałeś zawodzić każdego dnia. Nie dla ciebie było miejsce u jej boku. 
Z perspektywy czasu zdałeś sobie sprawę z tego, że twoja decyzja była najgorszą z możliwych, że nigdy - ale to przenigdy - nie powinieneś siadać obok jej łóżka szpitalnianego i mówić tych słów:
- Aileen, odchodzę. Tak będzie dla nas najlepiej. Tak będzie lepiej dla ciebie. 
A później wyjść, nie dając jej szans na jakiekolwiek pytania, by uniknąć zbędnego tłumaczenia swojej decyzji i zniknąć z jej życia na zawsze. Nie wiesz, co wydarzyło się w szpitalnym pokoju, gdy zamknąłeś za sobą drzwi od razu wyrzucając telefon do śmietnika obok sali. Nigdy więcej nie chciałeś słyszeć jej imienia, jej głosu. Chciałeś uniknąć konfrontacji ze światem, spowiedzi ze swojego własnego życia. Dokąd odszedłeś? W stronę wyrzutów sumienia i żalu. Żalu, że spieprzyłeś nie tylko swoją codzienność, ale i jej.


Porusza się niespokojnie i patrzy na ciebie wnikliwie, jakby starała się przemyśleć wszystko, co przed chwilą powiedziałeś. Bierze do ręki biało różową laskę, która przypomina trochę zabawkę małej dziewczynki, a nie codzienną pomoc w poruszaniu się prawie trzydziestoletniej kobiety. Wstaje i podpierając się, podchodzi do ciebie. Siada w fotelu obok. Biała suknia złe układa się na jej prawym biodrze i odsłania protezę nogi, z którą musiała nauczyć się żyć po wrześniowych wydarzeniach z dwutysięcznego piętnastego roku, po wydarzeniach z których ledwo uszła z życiem. Przez moment patrzysz na powód, dla którego od niej odszedłeś i czujesz jak frustracja wypełnia każdą komórkę w twoim zbolałym ciele. Twój organizm przypomina cie o tchórzostwie i źle podjętych decyzjach. Mózg naśmiewa się z ciebie, że nie zasługujesz nawet na chwilę uwagi z jej strony. Serce wciąż wierzy, że za chwile usłyszysz, że wszystko będzie dobrze, że nauczycie się żyć razem.
Naiwne serce.
- Wiem, że to żadne wytłumaczenie… Że zachowałem się jak ostatni idiota, który zostawia miłość swojego życia tylko dlatego, że amputowano jej nogę po wypadku samochodowym, z którego ledwo uszła z życiem… Co mam zrobić byś mi wybaczyła? – Brzmisz żałośnie. Tak samo żałosnym jesteś człowiekiem.
- Skąd u ciebie przekonanie, że ja mam ci co wybaczać? – podnosisz wzrok, który był utkwiony w protezie i patrzysz na nią z konsternacją. – Ja cię rozumiałam i nigdy nie miałam niczego za złe. Jesteś sportowcem, który przez większość dni w roku jest poza domem, plasujesz się w światowej czołówce skoczków narciarskich, aż tu nagle twoja dziewczyna traci nogę i musi się nauczyć żyć od nowa… Nie da się pogodzić spełniania marzeń z poświeceniem, zawsze trzeba coś wybrać. Ty wybrałeś siebie i zawsze to rozumiałam… Może zrobiłabym to samo? Może gdyby role się odwróciły i to ty leżałbyś w tym szpitalnym łóżku ja nie przestałabym grac w siatkówkę? Ty miałeś wybór, ja nie. Oby dwoje byliśmy sportowcami… Nie mam ci czego wybaczać.
- Nawet tego, że zostawiłem cię z rozsypanym życiem?
Uśmiecha się delikatnie i naciąga na protezę suknie.
- Chyba właśnie widzisz, ze poskładałam je do kupy… Poradziłam sobie…
- … ja nie radzę sobie bez ciebie – kładziesz dłoń na jej i patrzysz prosto w jej oczy. – Kochasz go?
- To dla ciebie nie ma już znaczenia, Gregor.
- Ma, ma wielkie znaczenie.
- Kochałam ciebie. Do utraty tchu, do szaleństwa. Ale życie ma dla nas inny scenariusz, przeżyjemy je z innymi osobami… 
- Kochasz go? - naciskasz, choć wiesz, że nie powinieneś.
- A jak myślisz? Michael pomógł mi poskładać się po tym wszystkim, choć go o to nie prosiłam. Był gdy uczyłam się od nowa życia. Widziałeś jak wygląda jego codzienność. Dawał z siebie wszystko w sporcie, a gdy tylko miał chwilę wracał do Innsbrucka, chociażby na kilka godzin, chociażby tylko po to by mnie przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Jak mogłabym go nie kochać? Jest dla mnie wszystkim, choć to miłość dorosła i bez porywów serca, które były w związku z tobą. Mogę na nim polegać, ufam mu całym swoim życiem... - marzenia roztrzaskują się, niczym wody Teneryfy o skały. - Na co liczysz, Gregor?
- Chciałem upewnić się, że go kochasz, tak po prostu.
- Będzie dobrze, zapomnij o wszystkim co się stało. Długo rozmawialiśmy z Michaelem o tym, czy na pewno powinniśmy cię zaprosić na nasz ślub. W końcu to, co nas łączyło skończyło się już jakiś czas temu i nie mieliśmy ze sobą zbyt wiele do czynienia. Ale wy wciąż widujecie się na zgrupowaniach, konkursach, dzielicie pokoje na tych samych hotelowych piętrach, choć już nie rozmawiacie tyle, co kiedyś. No i my. Byliśmy ze sobą prawie osiem lat, Gregor. To połowa naszego dorosłego życia... Proszę, nie myśl, że chcę ci coś tym ślubem udowodnić. Po prostu należysz do naszego świata w jakiś sposób i nie chcemy udawać, że kiedyś nic dla nas nie znaczyłeś...
Dwadzieścia minut mija, słyszymy delikatne pukanie do drzwi. Aileen mówi Caroline, że już wychodzisz, że właśnie skończyliście rozmawiać. Podnosi się z fotela, a jej laska upada z łoskotem na podłogę, schylasz się by ją podnieść. A gdy wracasz do pozycji siedzącej, ona stoi przed tobą z uśmiechem. Nachyla się i składa na twoim czole ostatni pocałunek dziękując ci za wszystko, ale czas już się zbierać i wyjść na przeciw przyszłości...



*
Dacie wiarę, że w czwartek poczułam nagły przypływ weny do tego jednopartu? Pisało się niewiarygodnie szybko, zamiast uczyć języka wroga, trudno. 
Nie bierzcie tego proszę za mój powrót na dobre, bo ten planowany jest na trochę bardziej jesienny czas. Staram się nadrobić wszystko u Was, wybaczcie jeżeli nie wszystko jeszcze zostało przeczytane, na pewno to zrobię. <3 
Kto będzie kolejny? Wszystko zależy od tego, na co będę miała wenę. Kiedy? Niczego nie obiecuję...